Fable Wiki
AtticusCroddle

Atticus Croddle

Wiodąca albiońska gazeta z dumą przedstawia serię wywiadów z uznanym historykiem i specjalistą od potworów, Atticusem Croddle’em. Wysłaliśmy naszą reporterkę śledczą Penelope Chumley, żeby porozmawiała z ekscentrycznym stworologiem.

Część I: Upiory[]

Wejście do domu Atticusa Croddle’a przywodzi na myśl brutalne i raczej wątpliwej przyjemności połączenie masarni, muzeum, biblioteki i pracowni taksydermisty. Książki i gazety walczą ze sobą o miejsce z pazurami i głowami potworów. W słojach z zieloną cieczą zawieszone są upiorne okazy. Smród zaschniętej krwi, mokrego atramentu i płynów do balsamowania atakują nozdrza, podczas gdy oczy i nerwy atakowane są przez menażerię wypchanych stworzeń nie z tej ziemi. Żaden z tych widoków nie jest jednak tak dezorientujący jak sam pan Croddle. Jego wiecznie oszołomione spojrzenie, ziemista skóra i tiki nerwowe – to wszystko składa się na być może najbardziej fascynujące stworzenie ze wszystkich: albiońskiego uczonego.

PC: Chciałabym zacząć od pytania o być może najbardziej niezrozumiałych mieszkańców naszej krainy, upiory. Co może pan powiedzieć o tych stworzeniach?

AC: Cóż, Penelope, tak naprawdę wiemy o nich znacznie więcej niż kiedyś. Setki lat temu, kiedy wierzono jeszcze w Bohaterów, ludzie nazywali ich po prostu „nieumarłymi”. To okropnie mylące, bo są jak najbardziej umarli. To my, którzy żyjemy, powinniśmy być nazywani nieumarłymi. Dla przykładu: panią, jako osobę dość niska, można nazwać niewysoką, a...

PC: To fascynujące, ale wracając do upiorów...

AC: Ach, tak. Terminu „upiór” jako pierwszy użył wybitny przyrodnik Bartholomew Briggard, kiedy zauważył, że te ożywione ciała, często należące do poległych żołnierzy, rozpoczynają nienaturalny żywot dopiero wtedy, gdy kula magicznego światła, zwana ognikiem, dostanie się pod ziemię i wejdzie w ludzki szkielet. Uważamy, że owe ogniki to duchy umarłych – udręczone dusze uwięzione w tym świecie, opętujące najbliższe ciało, żeby dać upust swojemu gniewowi wobec żywych.

PC: A czy nie mogłyby wyrażać tego gniewu poprzez, dajmy na to, napisanie dosadnego listu do naszego działu „Od czytelników”?

AC: Absolutnie. Widzi pani, inteligencja upiorów jest bardzo ograniczona...

PC: A czytał pan kiedyś nasz dział „Od czytelników”?

AC: Musi pani pamiętać, że to polegli wojownicy – niekiedy z pradawnych czasów, kiedy indziej ofiary nieco mniej zapomnianych wojen. W ich naturze leży wojaczka. Będąc martwymi i mając bardzo ograniczoną inteligencję, stają się niewolnikami swojej natury.

PC: Czy to prawda, że mają wiele smaków?[1]

AC: Nie kosztowałem ich, więc nie mogę powiedzieć z całą pewnością, ale na pewno różnią się wzrostem i siłą. Wyżsi stopniem żołnierze wydają się być najtwardszymi i najniebezpieczniejszymi upiorami. Większość woli korzystać z zardzewiałych mieczy, niektórzy preferują broń miotaną, a jeszcze inni mistrzowsko opanowali korzystanie z tarczy. Z reguły są powolni i ociężali, ostatnio zaobserwowałem jednak niepokojący nowy rodzaj, który porusza się w stronę z wielką szybkością i wybucha przy kontakcie.

PC: To mało szlachetnie zachowanie. Ale jakby nie patrzeć, mówimy o zombies.

AC: Ależ Penelope, nie musimy uciekać się do takich słów. Jest ono wysoce niestosowne, a w niektórych kręgach uważa się je nawet za obraźliwe.

PC: Oczywiście, jak mogłam zapomnieć o Lidze przeciwko Zniesławianiu Upiorów.

AC: Nie należy ich lekceważyć. Zbojkotowali kilka moich eksperymentów.

W tym momencie usłyszałam stłumiony dźwięk z szafki za panem Croddle’em. Drzwiczki otworzyły się na chwilę, zanim nasz wybitny przyrodnik spacyfikował je kopniakiem. Jego i tak już niespokojne oczy zaczęły wpatrywać się na mnie z najwyższym zdenerwowaniem.

PC: Na koniec pytanie, które zadają sobie wszyscy nasi czytelnicy: czy upiory naprawdę są puste w środku?[2]

AC: Nic z tych rzeczy. Mam tutaj gdzieś tors upiora, jeśli chce pani pomacać i sprawdzić, co jest w środku.

PC: Obejdzie się. Dziękuję, panie Croddle. Nie mogę cię doczekać, żeby porozmawiać o kolejnych bestiach zamieszkujących Albion.

Część II: Hobbesy[]

Kiedy siadam w zatęchłej galerii osobliwości pana Croddle’a, mającej być pokojem gościnnym, zauważam, że mała szafka za nim jest teraz zamknięta na kłódkę. Profesor proponuje mi filiżankę rdzawej herbaty z dziwnie wyglądającego czajnika, który trzyma pod fotelem, ale odmawiam.

PC: Można śmiało powiedzieć, że renomę w dziedzinie nienaturalizmu wyrobił sobie pan dzięki przełomowej pracy na temat hobbesów, zatytułowanej Zagadkowa taksonomia amorficznych organizmów dwunożnych, czyli przestań wgryzać się w moją klatkę piersiową. Co skłoniło pana do badania tych małych, odrażających szkodników?

AC: No cóż, hobbesy może i są odrażające, może i są małe i z całą pewnością są szkodnikopodobne, ale to zarazem fascynujące stworzenie o wysokich zdolnościach społecznych. Moje badania zaczęły się od pragnienia rozprawienia się z dotyczącymi ich mitów.

PC: Takich jak na przykład...?

AC: Że są to dzieci porwane przez nimfy, cienie albo tak zwane porywacze dzieci, które zostały pochowane w ciemnych miejscach i szeptano im do uszu dziwne słowa. Podchodziłem do tych teorii z ogromnym sceptycyzmem, a były ku temu dwa powody. Po pierwsze: musiałaby się z tym wiązać ogromna liczba niezarejestrowanych porwań dzieci. Po drugie: biologia po prostu tak nie działa.

PC: Czy udało się panu obalić te mity?

AC: I tak, i nie. Nie rozumiemy w pełni ich sposobu reprodukcji i ich procesu ewolucji, ale nie znalazłem dowodów na poparcie tzw. teorii przemienionych dzieci. Jest jednak prawdą, że ich zachowanie ma wszystkie dzieci niedojrzałych i psotnych dzieci.

PC: Na przykład?

AC: Wydaje się, że wszystko traktuję jak zabawę – od budowania fortyfikacji obronnych w najbardziej niespodziewanych miejscach, po gniecenie ludzkich czaszek tępymi przyrządami. Z natury są jednak bardzo społeczne trudno jest znaleźć hobbesa niebędącego częścią większej grupy.

PC: A co z ich słynną skłonnością do przywłaszczania sobie przedmiotów należących do ludzi?

AC: Tak jak dzieci lubią małpować dorosłych, tak i hobbesy zdają się odczuwać niezwykłą przyjemność z naśladowania ludzi. Dla przykładu, nie tylko używają broni zdobytych z ciał ofiar, ale też uwielbiają nosić ich ubrania – bez względu na to, czy będzie to element zbroi, czy zwiewna sukienka. Wiadomo też, że noszą na głowie garnki czy inne przedmioty codziennego użycia, co sugeruje, że nie opanowały jeszcze niuansów korzystania z elementów garderoby.

PC: Jedną z najciekawszych części pańskiej pracy jest badanie, w którym stwierdza pan, jakoby hobbesy przestrzegały surowej militarnej struktury. Czy to kolejny z przejawów naśladowania przez nich ludzkich zachowań?

AC: W rzeczy samej, takie jest moje twierdzenie. Wydaje się, że w tej hierarchii liczą się siła i inteligencja – najsłabsi pełnią funkcję piechurów, a najsilniejsi są dowódcami wyższego szczebla. Niewiele hobbesów zdaje się mieć zdolności przywódcze, a większość rozpierzchnie się w panice, kiedy zobaczy, że najsilniejsze spośród nich zostały zabite.

PC: A co powie pan osobom, które twierdzą, że ich dziecinne błazenady czynią je uroczymi, przytulaśnymi i zasługującymi na zrozumienie z naszej strony?

AC: Powiedziałbym, że żaden nigdy nie próbował im się wgryźć w klatkę piersiową. Nie można zapomnieć, że niektóre z nich nauczyły się już nawet używać bardziej zaawansowanych broni, takich jak kusze czy bomby. A mimo prymitywnych mózgów, posiadają silną więź z magicznymi prądami płynącymi przez ten świat, pozwalając niektórym na rzucanie czarów. Nie polecam nikomu podchodzić do hobbesów jak do niewiniątek.

Niemal jak na zawołanie rozlega się głośny łomot, kiedy coś uderza w drzwi szafki od środka, grzechocząc ciężką kłódką.

PC: Panie Croddle, czy trzyma pan w tej szafce hobbesa?

AC: W jakiej szafce?

PC: Miło było znów z panem porozmawiać. Zarówno ja, jak i nasi czytelnicy nie możemy się doczekać następnego spotkania.

Część III: Trolle[]

Przyzwyczaiwszy się już do dziwactw, jakich pełno w domu pana Croddle’a, nie od razu zauważyłam coś, czego nie było tam wcześniej: gęstej kałuży zastygłej krwi z tyłu salonu. Krew sączy się spod drzwi małej szafki, a co bardziej uważni czytelnicy pamiętają zapewne, że podczas naszej ostatniej wizyty była ona zamknięta na kłódkę.

PC: Chyba stracił pan sporo krwi.

AC: To? To wina mojego systemu przechowywania dżemów.

PC: Chowa pan w tej szafce dżem?

AC: Tak.

PC: Nie hobbesa, gnijące zwłoki albo inne okropieństwo, które trudno sobie wyobrazić?

AC: Tylko dżem.

Nudzi mnie jego spojrzenie, podczas którego w ogóle nie mruga, przechodzę więc do sedna.

PC: Pomyślałam, że dzisiaj możemy porozmawiać o trollach. Co może nam pan powiedzieć o tych rzadko spotykanych, dziwacznych olbrzymach?

AC: No cóż, przez długi czas uważano, że trolle to sposób, w jaki Natura chce nam zakomunikować swój gniew, nie istnieje jednak zbyt wiele naukowych dowodów, które by to potwierdzały. Pewne wydaje się jednak to, że sporadycznie – w wyniku dziwnych, nienaturalnych zjawisk – niektóre obszary naszego świata zyskują świadomość. Trolle powstają z ziemi, mogąc myśleć, poruszać się i zmiażdżyć człowieka jednym ciosem.

PC: Jeśli są tworami Natury, dlaczego mają cechy właściwe ludziom, jak nogi, ręce czy oczy?

AC: To tajemnica równie głęboka, jak nasze istnienie. Jakby nie patrzeć: kto zdecydował, że to powinniśmy mieć ręce, nogi i oczy? Niektórzy uważają, że trolle zostały stworzone przez druidów na ich podobieństwo, inni twierdzą, że Natura po prostu emuluje kształt stworzeń, które chce unicestwić.

PC: To fascynujące. A czy istnieją jakieś konkretne regiony, w których pojawiają się te stworzenia?

AC: Nie wydaje mi się. Natura najlepiej radzi sobie z zasobami, które ma pod ręką. Z tego też względu w lesie można spodziewać się trolla drzewnego, stworzonego z winorośli, kory i kamienia. W górach i jaskiniach raczej spotkamy trolla skalnego, moczary są domem trolli bagiennych i tak dalej, i tak dalej. Wszystkie je łączy tylko okropna, brutalna siła, przytłaczająca terytorialność i wrogość oraz niesamowita zdolność rzucania czym popadnie w każdego, kto odważy się podejść zbyt blisko.

PC: „Rzucania czym popadnie”? Na przykład?

AC: Głównie głazami. Chociaż, jak to zwykle z Naturą bywa, jesteśmy świadkami ewolucji sposobów, w jaki atakują one tych, którzy staną im na drodze. Pojawiły się doniesienia o trollach wypluwających z siebie złośliwe, żądlące insekty czy wskrzeszających upiory.

PC: Jak można przetrwać atak takiego kolosa?

AC: Udało się to nielicznym, ale należy pamiętać, że Natura nie jest doskonała, wobec czego trolla może pokonać dzięki dostatecznej zwinności czy odwadze. Proszę mi wiedzieć, kiedyś udało mi się jednego pokonać.

PC: Naprawdę?!

AC: Mam tutaj dowód.

Pan Croddle sięga do pobliskiego stolika i wręcza mi niewielką doniczkę z kupką mchu wyrastającą z ziemi.

PC: Wygląda jak mech.

AC: To skalp z leśnego trolla.

PC: A gdzie reszta?

AC: Była zbyt ciężka, żeby wziąć ją ze sobą, ale wydaje mi się, że to i tak zacne trofeum.

PC: Mech.

AC: Skalp z trolla.

Kiedy profesor odkłada doniczkę, pokój wypełnia niski, ciężki jęk, jak gdyby jeszcze nie do końca martwa ofiara próbowała odzyskać przytomność pomimo okropnego bólu i utraty sporej ilości krwi. Spoglądam na szafkę.

PC: Panie Croddle, dżem panu jęczy.

AC: Nie mogę doczekać się naszego następnego spotkania, pani Chumley. O ile pamiętam, to będzie już nasze ostatnie, tak?

Część IV: Wilkołaki[]

Na ostatni wywiad z fascynującym i enigmatycznym panem Croddle’em przybywam w rześką, czystą noc. Stojąc przed drzwiami, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z wysokiej trawy obserwują mnie krasnale ogrodowe. Czy zmieniły miejsce mojej ostatniej wizyty? Zanim jestem w stanie w pełni się nad tym zastanowić, otwierają się drzwi. Tym razem gospodarz wydaje się mniej poruszony, a nawet nuci melodię, kiedy prowadzi mnie do salonu. Mój wzrok natychmiast pada na drzwi tajemniczej szafy i z zaskoczeniem odkrywam, że są otwarte na oścież. Większość wnętrza ukryta jest w cieniu, ale podłoga wydaje się być wyczyszczona z krwi i dżemu. W środku widać jednak ciężkie łańcuchy.

Kiedy siadam, moją pierwszą nerwową myślą jest: co wydostało się na wolność?

PC: Słyszał pan to?

AC: Co takiego, moja droga?

PC: Coś jakby wycie w oddali.

AC: Wydaje się pani. Jestem pewny, że to przez temat naszego ostatniego spotkania umysł płata pani figle. Może poczęstuje się pani herbatą?

PC: Nie trzeba. Proszę opowiedzieć mi o wilelkokłakach[3].

AC: Ma pani na myśli wilkołaki, tak?

PC: Oczywiście. Przepraszam, o wilkołakach.

PC: Wielkokłaki to czysta fikcja, podczas gdy wilkołaki są jak najbardziej prawdziwe. Są najbardziej samotniczymi i godnymi naszego współczucia stworzeniami ze wszystkich, są to bowiem ludzie przeklęci, żeby zmieniali kształt. Stawali się dzikimi bestiami, zatracili swoje człowieczeństwo, byli trawieni przez pragnienie śmierci i mięsa.

PC: Podobnie jak wielkokłaki.

AC: Nic z tych rzeczy! Wilkołaki są zupełnie inne! Nie mają nosów i są znacznie mniej owłosione. Nie da się ich ze sobą pomylić.

PC: Skoro byli ludźmi, to kto ich przeklął?

AC: Nie da się tego zweryfikować, ale według legendy pierwszym wilkołakiem stał się człowiek zraniony i zarażony przez bestię znaną jako Balvorn. Od tamtego czasu klątwa przechodziła z pokolenia na pokolenia poprzez ugryzienie.

PC: To brzmi zupełnie jak wielkok...

AC: Absolutnie nie! Czy słyszała pani kiedyś o białym wielkokłaku? Oczywiście, że nie. A wśród wilkołaków najdzikszym i budzącym największy strach jest właśnie biały wilkołak, przeklęty podczas pełni księżyca. Nawet inne wilkołaki czują przed nim respekt.

PC: Co może nam pan powiedzieć o ich zwyczajach?

AC: Mają skłonność do tworzenia watah i atakowania w grupach, wyskakując na swoje ofiary znienacka, a potem znów chowając się w cieniach. Są dzikie i niezwykle szybkie.

PC: Czy to prawda, że są podatne na srebrną broń, zupełnie jak wielk...

AC: Tak! Srebro rzeczywiście może znacznie ułatwić zabicie tych pięknych stworzeń, ale równie skuteczny jest zwykły ogień. Te przeklęte płomienie...

Mówiąc to, spogląda na lampę płonącą na pobliskim stole.

PC: Zdaje się, że to już wszystkie moje pytania. Chciałabym podziękować za poświęcony nam czas i za to, że przez kilka ostatnich tygodni dzielił się pan z nami swoją wiedzą. Ja już sobie pójdę.

AC: Proszę zaczekać. Pomyślałem, że skoro była pani tak zainteresowana moją szafką na dżem, zechce pani przyjrzeć się jej bliżej.

Kiedy przyglądam się cienistemu wnętrzu szafki, robiąc kilka kroków w tył, w kierunku wyjścia, przez okno wpada światło księżyca. Pada ono na grube łańcuchy i dopiero teraz zauważam, że są to kajdany.

PC: Doceniam propozycję, ale naprawdę muszę już iść.

Przyglądam się Atticusowi Croddle’owi, robiąc kolejny krok wstecz. Wydaje się zafascynowany księżycem, lekko zasłoniętym przez chmury.

AC: Taki piękny, taki pełny wdzięku. Nie słyszy pani jego syreniego śpiewu, pani Chumley?

Jego drgająca powieka potwierdza to, co podejrzewałam od dłuższego czasu, a co wielu naszych czytelników również zaczęło podejrzewać, tworząc swego rodzaju wir podejrzeń – a przynajmniej jego zalążek.

PC: Wiedziałam. Jest pan jednym z nich, prawda? Jest pan wielkokłakiem.

AC: Nie jestem wielkokłakiem! Jestem WILKOŁA...

Ostatnie słowo ginie w przerażającym ryku, a ja jestem świadkiem niezwykłej przemiany. Wątłe ciało pana Croddle’a przemienia się w ciemny, warczący kształt. Odwraca w moją stronę swoją przerażającą głowę i wydaje skowyt mrożący mi krew w żyłach, który – jak mi się wydaje – będzie mnie prześladował aż do śmierci.

Kiedy wilkołak zaczyna się do mnie zbliżać, wyciągam z torebki srebrny sztylet, który noszę na wypadek, gdyby miało zdarzyć się właśnie coś takiego. Zamykam oczy i trzymam go, opadając z powrotem na fotel, na którym przeprowadzałam wszystkie wywiady. Pazury wilkołaka mijają moją głowę o milimetry. Sztylet wbija się w jego pierś, a stworzenie wydaje kolejny przerażający skowyt. Zanim w pełni dochodzę do siebie, chwytam lampę i rzucam mu ją pod nogi, gdzie się roztrzaskuje i zapala. Płomienie zaczynają żyć własnym życiem, zmuszając wilkołaka do wycofania się w stronę szafy, w której uwięził licho wie ile ofiar. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wepchnąć go do środka i nie zamknąć, ale zanim zdążę zareagować, bestia wyskakuje przez okno w ciemną noc.

I tak, drodzy czytelnicy, kończy się moja seria wywiadów z panem Atticusem Croddle’em. Od tamtego wieczora nie widziano naszego stworologa. Jego dom, mocno uszkodzony przez ogień, jest pilnie strzeżony i nikt nie wie, jakie upiorne tajemnice jeszcze skrywa. Jeśli o mnie chodzi, śpię ze sztyletem pod poduszką, a wam proponuję robić tak samo.

Linki zewnętrzne[]

Oryginalne artykuły w języku angielskim:

Przypisy

  1. Ang. Is it true they come in many flavours?. Idiom, poprawnie oznaczający: „Czy to prawda, że występują różne ich rodzaje?”
  2. W anglojęzycznym oryginale „upiór” to hallow man, dosłownie ‘pusty człowiek’.
  3. W oryginalnej angielskiej wersji językowej stworzenia nazywane w polskiej wilkołakami to balverines, podczas gdy reporterka w tym miejscu używa słowa werewolves, które normalnie w angielszczyźnie oznacza ‘wilkołaka’.